Trochę personalnie o tym, czym jest dla mnie surfing..
Surfing jest moją pasją. Czasem zastanawiam się czy na pewno. Czy nie zaczęłam pływać dla lansu, bo można by pochwalić się znajomym, bo dobrze wygląda na zdjęciach? Czy to był mój pomysł na siebie, moja ścieżka?
Z pływaniem nie zawsze jest tak łatwo i swobodnie jak wygląda to na filmach. Czasem bywa ciężko. Wpasowanie się w odpowiednią prognozę, zwłaszcza na Bałtyku. Nie raz fala Cię przygniecie lub jest taki dzień, kiedy mało co wychodzi. I zastanawiam się, czy ten sport faktycznie jest dla mnie. I wtedy po chwili namysłu zdaję sobie sprawę, że te wszystkie trudne momenty są do przepracowania. Wytrwałość, nie poddawanie się, nie rezygnowanie kiedy nagroda jest jeszcze daleko… Wiem, że te wyzwania wzmacniają mnie nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, szlifując mój charakter.
Z nową motywacją kolejnego dnia staję ze świeżą energią i siłą. Ubieram strój, smaruję na twarzy zinc, na desce wosk, przyczepiam leash i biorę głęboki oddech. Staram się oczyścić wszystkie myśli i przypuszczenia, być tu i teraz. Wyciągam się i rozbudzam. Patrzę na fale, obserwuję. Wkrada się trochę strachu, adrenaliny. Oczy zapalają się z radości i podekscytowania. Ruszam. Paddluję. Z pewnością siebie przechodzę przez set metrowych fal. Woda ma 25 stopni, wschodzące słońce delikatnie przebija się przez chmury, wieje lekki wiatr offshore. Po kilku minutach wiosłowania w końcu docieram na line up. Trochę zmachana, wyrównuję oddech. Witam się ze wszystkimi i szeroko uśmiecham. Jest nas zaledwie kilku.
Jak dobrze tu być, z dala od zgiełku, problemów, spieszenia się, codziennych dylematów. Woda jest krystalicznie czysta, widać piaszczyste dno kilka metrów pod nami. W oddali perspektywa miasta budzącego się do życia. Czekamy na set… Oto i on, wypiętrza się na horyzoncie. Ja szykuję się na lewą, kolega idzie w prawo. Ustawiamy się. Kilka mocnych wioseł i startujemy na gładkiej, rozlewającej się fali A frame. Ahh ten moment przyspieszenia i skoku na deskę. Ślizg do dołu fali i wykręcenie znów do góry. Skupienie i dziecinna radość jednocześnie. Płynę przed siebie i czuję się jakbym leciała, była ponad czasem i przestrzenią. Te krótkie 10 sekund wydaje się być wiecznością. Spływam przez tył fali i wiosłuje spowrotem na line up. Do drodze śmieję się sama do siebie, a serce bije mi szybko i wdzięcznie. Przyglądam się innym surferom łapiącym kolejne fale podziwiając ich styl i manewry. Padlując po zewnętrznej na szczęście omijam większe bałwany i spokojnie dopływam do line upu. Czas na chwilę regeneracji i kolejnego ujęcia tej wyjątkowej chwili.
Czekamy. Po chwili cierpliwości albo medytacji na wodzie nadchodzi kolejny set. Tym razem się nie spieszę, obserwuję fale: gdzie się załamują, w którą stronę, przymierzam się. Mam wątpliwości i zbyt dużo myśli, czy dobrze się ustawiłam, czy ktoś na mnie patrzy, czy zdążę wstać… Wiosłuję, wiosłuję, ale bez przekonania. Fala przeleciała, a ja zostałam za nią. Nie wyszło. Przyszła kolejna, większa i załamała się prosto na mnie. Byłam już w strefie impaktu i resztę setu również przyjęłam na głowę, wstrzymując oddech i zanurzając się pod kolejną białą pianą. Przeczekałam i w chwili przerwy mocno przepadlowałam znów na linę up. Tym razem bardzo zasapana odgarnęłam z twarzy włosy i złapałam głęboki oddech. Już po wszystkim. Wyrzucić śmieci – wyrzucić myśli, skupienie. OK. Mały small talk wśród surferów. Jest determinacja.
Do następnego setu jest już kolejka. Nie pcham się i przeczekuję. Obserwuję. Napawam się coraz gorętszymi promieniami słońca. Ooo co to za płetwa?! Lekki stres mnie ogarnął widząc wynurzający się z wody fin kilka metrów dalej. To delfiny! Jest ich cała gromada. Płyną i surfują na falach, co chwilę wynurzając się na powierzchnię. Pięknie! Teraz myślę, jaka jestem wdzięczna za to, że mogę tu być, że wybrałam właśnie taki life style.
Nadchodzi kolejny set. Moja kolej! Tym razem ruszam pewnie, jest moc. Dobrze się ustawiam, trzy ostatnie machnięcia i szybki skok. Płynę, tym razem w prawą stronę – przodem do fali. Gładka, metrowa, turkusowa powierzchnia stopniowo rozpościera się przede mną. Szerokim łukiem płynę ku górze i spływam przy szczycie fali. Balansuję na środku i jeszcze raz z góry rozpędzam się do dołu zaznaczając ramionami szeroki skręt. Czuję prędkość, wolność, ważność, niepowtarzalność tej chwili.
Kończę falę i z największym uśmiechem na twarzy znów mam tę pewność, że to jest to, co kocham! Wiem, że surfing na obecnym poziomie jest dla mnie tzw. love – hate relationship, że mam chwile zwątpienia. Natomiast te perełki, niesamowite fale i uczucie, jakie mam płynąc po nich wynagradza wszystko. Za każdą chmurą świeci słońce. Ucząc się determinacji i wytrwałości w surfingu wiem, że wysiłek przekłada się także na moją codzienność. To, co przepracuję na wodzie, łatwiej układa się w życiu poza nią. Jest to element mojego samorozwoju, wolności, przyjemności i wyrażenia siebie. Surfing jest moją pasją i w ten lub inny sposób zawsze nią będzie.
Uwielbiam zarażać ludzi tym, co jest dla mnie ważne. Kiedyś, chciałam to zatrzymać dla siebie. Tak, jakby to, że ktoś inny łapiąc falę, ujmowało mi jedną. Jednak na przestrzeni lat i podróży zrozumiałam, że fal jest bez końca i dzieląc się nimi, mnoży się nasza radość! Trzeba jedynie znaleźć odpowiednie miejsce i wziąć odpowiedzialność za swoje własne wyzwania i powodzenia. Teraz już wiem, że im więcej osób pozna piękno tego wyjątkowego sportu, tym weselej będzie na świecie (Chyba, że jest to sto osób na dziesięciu metrach line upu… ;)). Szczerze zachęcam wszystkich do dzielenia się tym wspaniałym life stylem i uczuciem, jakie daje surfing.
Zostawiam Was z jednym z moich ulubionych cytatów, który zawsze powoduje uśmiech na mojej twarzy:
made with love & passion,
Blond Surf